Runmageddon - Będzie piekło!
Miesiąc minął niewiarygodnie szybko. Dopiero co zapisaliśmy się na Runmageddon, a tu już siedzieliśmy w aucie pokonując trasę do Myślenic.
Czekał na nas, jak się okazało po fakcie, najtrudniejszy Runmageddon Rekrut w historii. Trasa zamiast 6km, wyniosła 8km.
Nie cierpię biegać, serio, nienawidzę. Może faktycznie da się to polubić, może systematyczność, dobra muzyka w uszach, to klucze do sukcesu? Możliwe. Ale na chwilę obecną wiem jedno, nie znoszę biegać!
Co więc skusiło mnie, aby zapisać się na Runmageddon?
Nie wiem. :-)
Ale wiem, że była to najlepsza przygoda mojego prawie że 26 letniego życia!
Półtorej godziny przez startem zgłosiliśmy się po odbiór pakietów startowych. Odczekaliśmy swoje w kolejce, wypełniliśmy formularze, że wszystko jest na nasze własne ryzyko i przebrani ruszyliśmy z tłumem.
Po rozgrzewce, w zasłonie dymnej, ruszyliśmy z ekipą z naszej godziny, przed siebie.
Trasę do wyciągu można opisać krótko - była mokra. Bieg przez błoto, kamienie, strumienie. Kilka razy wpadłam głęboko do wody, raz zanurzając się calutka. Zjeżdżaliśmy z górek na tyłku w dół, jeśli było się czego trzymać to były to drzewa, gałęzie. Jeśli nie, to zatrzymywaliśmy się na tym na czym się dało.
Kawałek trasy trzeba było pokonać z oponami, a tuż przed wyciągiem z drewnianymi belkami.
Trasę wyciągiem w górę spędziliśmy na liczeniu. Każdy dostał jeden zestaw (ja miałam 19x57), którego wynik miał podać schodząc z ławeczki. Liczenie osoby, która ledwo dyszy - czad. ;)
Przy podaniu złego wyniku czekała dodatkowa runda, z workiem z kamieniami (?). :)
Potem to już tylko z górki. I to dosłownie. :)
Najpierw wjechaliśmy wyciągiem, a potem zbiegaliśmy od nowa w dół, w błocie i kamieniach. Na samym dole czekał 30m zjazd do bajorka. Ten kto odważył się nie zamknąć oczu - hehehe. :)
Potem to już sama przyjemność. ;)
Mimo, ze do tego odcinka mieliśmy cały czas stopy, nogi, korpus :) w wodzie, wcale nie ciepłej zresztą, to jednak nikt nie był gotowy na podwójne zanurzenie się w kontenerach z lodem.
Mnie się udało przejść szybko, ciągiem, bez zatrzymania, dzięki temu jakoś dałam radę. Współczuję reszcie mojej drużyny, która stała w tym lodzie w kolejce do wyjścia.
Po wyjściu nie czuliśmy nóg. A tu trzeba skoczyć nad ogniem i oberwać wodą z węża strażackiego. ładnie mnie przepchało w bok. :)
Była jeszcze przeprawa przez rzekę trzymając się liny. W połowie czekała wysepka z linami do wspinaczki.
Spacerek po wielkich kamieniach przy brzegu oraz w wodzie.
Podczas całego biegu czekały na nas do przejścia olbrzymie szpule, 3m ścianki, jedne z ruchomymi belkami, inne skośne z łańcuchami, a inne całkiem zwyczajne. Było czołganie pod siatką z lin. Była wspinaczka na ścianę z lin, a także na ścianę z rowerów.
Był Indiana Jones czyli przeskoczenie na linie nad bajorkiem.
Było czołganie pod drutem kolczastym i w rowach.
Na samym końcu, tuż przed metą, ściana z futbolistów. :)
A w tym wszystkim przemili wolontariusze, strażacy, ratownicy medyczni. Uśmiechnięci, chętni do porozmawiania przy przeszkodach. :)
Wszyscy zwracali uwagę na nasze kapitalne koszulki. Tak, potwierdzam, były kapitalne. ;) Tylko trochę się sprały. ;)
Na trasie spotkaliśmy świetnych ludzi. Chętnie wyciągaliśmy rękę do pomocy, a inni wyciągali ją chętnie do nas.
Przejście przez ostatnie szpule poszło mi ekspresowo dzięki pomocy kilku sympatycznych chłopaków.
Biegliśmy tak sobie razem, drużynowo, bez spięcia. Czekając na siebie, pomagając sobie. Wbiegając razem na metę.
Z czasem 2:14, choć to nie on był najważniejszy.
Wrażenia? Nie do opisania. To było coś niesamowitego.
Byłam niewiarygodnie szczęśliwa, ze kondycyjnie dałam radę. Że biegłam, nie czując zmęczenia, że mogłabym biec dalej, mimo mety. Że podołałam temu wszystkiemu.
Że jedyne z czym wyszłam, to z ubłoconym ubraniem i siniakami na kolanach i piszczelach.
Dałam radę kondycyjnie, ale też zdrowotnie, ha! Nie pochorowałam się. ;) Mimo, iż bylam pewna, że metę przekroczę z zapaleniem płuc. ;)
Czekał na nas, jak się okazało po fakcie, najtrudniejszy Runmageddon Rekrut w historii. Trasa zamiast 6km, wyniosła 8km.
Nie cierpię biegać, serio, nienawidzę. Może faktycznie da się to polubić, może systematyczność, dobra muzyka w uszach, to klucze do sukcesu? Możliwe. Ale na chwilę obecną wiem jedno, nie znoszę biegać!
Co więc skusiło mnie, aby zapisać się na Runmageddon?
Nie wiem. :-)
Ale wiem, że była to najlepsza przygoda mojego prawie że 26 letniego życia!
Półtorej godziny przez startem zgłosiliśmy się po odbiór pakietów startowych. Odczekaliśmy swoje w kolejce, wypełniliśmy formularze, że wszystko jest na nasze własne ryzyko i przebrani ruszyliśmy z tłumem.
Po rozgrzewce, w zasłonie dymnej, ruszyliśmy z ekipą z naszej godziny, przed siebie.
Trasę do wyciągu można opisać krótko - była mokra. Bieg przez błoto, kamienie, strumienie. Kilka razy wpadłam głęboko do wody, raz zanurzając się calutka. Zjeżdżaliśmy z górek na tyłku w dół, jeśli było się czego trzymać to były to drzewa, gałęzie. Jeśli nie, to zatrzymywaliśmy się na tym na czym się dało.
Kawałek trasy trzeba było pokonać z oponami, a tuż przed wyciągiem z drewnianymi belkami.
Trasę wyciągiem w górę spędziliśmy na liczeniu. Każdy dostał jeden zestaw (ja miałam 19x57), którego wynik miał podać schodząc z ławeczki. Liczenie osoby, która ledwo dyszy - czad. ;)
Przy podaniu złego wyniku czekała dodatkowa runda, z workiem z kamieniami (?). :)
Potem to już tylko z górki. I to dosłownie. :)
Najpierw wjechaliśmy wyciągiem, a potem zbiegaliśmy od nowa w dół, w błocie i kamieniach. Na samym dole czekał 30m zjazd do bajorka. Ten kto odważył się nie zamknąć oczu - hehehe. :)
Potem to już sama przyjemność. ;)
Mimo, ze do tego odcinka mieliśmy cały czas stopy, nogi, korpus :) w wodzie, wcale nie ciepłej zresztą, to jednak nikt nie był gotowy na podwójne zanurzenie się w kontenerach z lodem.
Mnie się udało przejść szybko, ciągiem, bez zatrzymania, dzięki temu jakoś dałam radę. Współczuję reszcie mojej drużyny, która stała w tym lodzie w kolejce do wyjścia.
Po wyjściu nie czuliśmy nóg. A tu trzeba skoczyć nad ogniem i oberwać wodą z węża strażackiego. ładnie mnie przepchało w bok. :)
Była jeszcze przeprawa przez rzekę trzymając się liny. W połowie czekała wysepka z linami do wspinaczki.
Spacerek po wielkich kamieniach przy brzegu oraz w wodzie.
Podczas całego biegu czekały na nas do przejścia olbrzymie szpule, 3m ścianki, jedne z ruchomymi belkami, inne skośne z łańcuchami, a inne całkiem zwyczajne. Było czołganie pod siatką z lin. Była wspinaczka na ścianę z lin, a także na ścianę z rowerów.
Był Indiana Jones czyli przeskoczenie na linie nad bajorkiem.
Było czołganie pod drutem kolczastym i w rowach.
Na samym końcu, tuż przed metą, ściana z futbolistów. :)
A w tym wszystkim przemili wolontariusze, strażacy, ratownicy medyczni. Uśmiechnięci, chętni do porozmawiania przy przeszkodach. :)
Wszyscy zwracali uwagę na nasze kapitalne koszulki. Tak, potwierdzam, były kapitalne. ;) Tylko trochę się sprały. ;)
Na trasie spotkaliśmy świetnych ludzi. Chętnie wyciągaliśmy rękę do pomocy, a inni wyciągali ją chętnie do nas.
Przejście przez ostatnie szpule poszło mi ekspresowo dzięki pomocy kilku sympatycznych chłopaków.
Biegliśmy tak sobie razem, drużynowo, bez spięcia. Czekając na siebie, pomagając sobie. Wbiegając razem na metę.
Z czasem 2:14, choć to nie on był najważniejszy.
Wrażenia? Nie do opisania. To było coś niesamowitego.
Byłam niewiarygodnie szczęśliwa, ze kondycyjnie dałam radę. Że biegłam, nie czując zmęczenia, że mogłabym biec dalej, mimo mety. Że podołałam temu wszystkiemu.
Że jedyne z czym wyszłam, to z ubłoconym ubraniem i siniakami na kolanach i piszczelach.
Dałam radę kondycyjnie, ale też zdrowotnie, ha! Nie pochorowałam się. ;) Mimo, iż bylam pewna, że metę przekroczę z zapaleniem płuc. ;)
Fajna sprawa. :) na pewno niesamowite przeżycie, moze kiedys się odważe :)
OdpowiedzUsuńBrrrrrr... Kontener z lodem!!!! Sylwia, jesteś moim mistrzem!!!
OdpowiedzUsuńhej mój mąż też tam startował i tez był zadowolony, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWiem o czym piszesz.Byłam tam i z pewnością jeszcze wrócę😊
OdpowiedzUsuńJestes niesamowita! Nie do wiary, ze w takiej drobnej kobietce drzemie taka sila! Szacun! :D
OdpowiedzUsuń