Weekend
W piątek pojechaliśmy do Ogrodzieńca z moim bratem i panną K.
Tymuś wybawił się na całego, zwiedzał, turlał się, biegał po scenie i śpiewał.
Tak zaczęliśmy weekend.
W sobotę o godzinie 13 byłam z mężulkiem na ślubie państwa N. ;)
Fajnie zobaczyć szczęśliwą parę, która bierze po tylu latach związku ślub i oficjalnie stają się rodziną. Niedługo słowo "rodzina" nabierze pełnej mocy. :)
O. wygladała ślicznie, a ja się oczywiście wzruszyłam.
Od razu po ślubie pojechaliśmy do Warszawy, do rodziny (w tym chrzestnej Tymka). Kilka godzin w aucie, a ja muszę stwierdzić, że najgorzej nie było. Dzieciaki wytrwałe, zwłaszcza Tymek, bo wiadomo, że Emiusiowi za dużej róznicy to nie robiło. W Warszawie byliśmy około godziny 18. Tymek szalał na dworze do godziny 21, nie obyło się bez pierwszych pogryzień przez komary, tak więc wygladał strasznie. Na drugi dzień jedno z ugryzień bardzo napuchło, ale zeszło po kilku godzinach.
Nawet spanie w nowym miejscu nie było takie złe. Wiadomo, Tymek musi mieć swoje łóżeczko, więc spał w nim. Emilka bolał brzuszek i płakał, dlatego też, żeby nie budzić Starszaka, spałam z Emisiem w pokoju obok.
W niedzielę rano pojechaliśmy komunikacją miejską (dla niektórych to chleb powszedni, dla nas nie, Tymek jechał autobusem i tramwajem pierwszy raz w życiu - niesamowita atrakcja. Nawet Emilek był zachwycony) na rajd. Trasę pokonywały różne fajne samochody, im głośniejsze tym fajniejsze dla Tymka. Królowały maluszki i seicento. ;)
Po rajdzie pojechaliśmy do zoo. Tam na szybko spotkaliśmy się z Martą i Lenką. Bardzo na syzbko, bo godziny drzemek dzieci pokazaly na co je stać. A raczej na co stać Tymka. Zaprezentował się z najlepszej strony. Ja zaś nie czułam, że nigdy dziewczyn nie widziałam, wręcz przeciwnie, jakbym spotkała się z dobrą znajomą i z jej córeczką. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać na dłużej, może w sierpniu? :)
Do zoo chłopców chciała bardzo zabrać chrzestna Tymka. Najciekawsze okazały się rybki, a raczej ryby, ogromne. Przepływały tuż przed twarzyczką Tymka, dlatego nie obyło się bez jego "joooooł" zachwytu malujacego się na twarzy. Już w zoo Starszak zasnął, dlatego zebraliśmy się już na obiad.
Po obiedzie jeszcze siesta...
I można było jechać do domu.
Tutaj stawiam pytanie: czemu nikt mi nie powiedział, że bycie mamą to robienie z siebie głupka? ;) Tak się czułam całą drogę powrotną, zabawiając Tymka, żeby a) nie krzyczał, nie buntował się b) nie zasnął.
:)
Tymuś wybawił się na całego, zwiedzał, turlał się, biegał po scenie i śpiewał.
Tak zaczęliśmy weekend.
W sobotę o godzinie 13 byłam z mężulkiem na ślubie państwa N. ;)
Fajnie zobaczyć szczęśliwą parę, która bierze po tylu latach związku ślub i oficjalnie stają się rodziną. Niedługo słowo "rodzina" nabierze pełnej mocy. :)
O. wygladała ślicznie, a ja się oczywiście wzruszyłam.
Od razu po ślubie pojechaliśmy do Warszawy, do rodziny (w tym chrzestnej Tymka). Kilka godzin w aucie, a ja muszę stwierdzić, że najgorzej nie było. Dzieciaki wytrwałe, zwłaszcza Tymek, bo wiadomo, że Emiusiowi za dużej róznicy to nie robiło. W Warszawie byliśmy około godziny 18. Tymek szalał na dworze do godziny 21, nie obyło się bez pierwszych pogryzień przez komary, tak więc wygladał strasznie. Na drugi dzień jedno z ugryzień bardzo napuchło, ale zeszło po kilku godzinach.
Nawet spanie w nowym miejscu nie było takie złe. Wiadomo, Tymek musi mieć swoje łóżeczko, więc spał w nim. Emilka bolał brzuszek i płakał, dlatego też, żeby nie budzić Starszaka, spałam z Emisiem w pokoju obok.
W niedzielę rano pojechaliśmy komunikacją miejską (dla niektórych to chleb powszedni, dla nas nie, Tymek jechał autobusem i tramwajem pierwszy raz w życiu - niesamowita atrakcja. Nawet Emilek był zachwycony) na rajd. Trasę pokonywały różne fajne samochody, im głośniejsze tym fajniejsze dla Tymka. Królowały maluszki i seicento. ;)
Po rajdzie pojechaliśmy do zoo. Tam na szybko spotkaliśmy się z Martą i Lenką. Bardzo na syzbko, bo godziny drzemek dzieci pokazaly na co je stać. A raczej na co stać Tymka. Zaprezentował się z najlepszej strony. Ja zaś nie czułam, że nigdy dziewczyn nie widziałam, wręcz przeciwnie, jakbym spotkała się z dobrą znajomą i z jej córeczką. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać na dłużej, może w sierpniu? :)
Do zoo chłopców chciała bardzo zabrać chrzestna Tymka. Najciekawsze okazały się rybki, a raczej ryby, ogromne. Przepływały tuż przed twarzyczką Tymka, dlatego nie obyło się bez jego "joooooł" zachwytu malujacego się na twarzy. Już w zoo Starszak zasnął, dlatego zebraliśmy się już na obiad.
Po obiedzie jeszcze siesta...
I można było jechać do domu.
Tutaj stawiam pytanie: czemu nikt mi nie powiedział, że bycie mamą to robienie z siebie głupka? ;) Tak się czułam całą drogę powrotną, zabawiając Tymka, żeby a) nie krzyczał, nie buntował się b) nie zasnął.
:)
Hehehehe ja odkąd kursuję z Adasiem na trasie Kraków-Garwolin-Kraków to opracowałam umiejętność zabawiania dziecia do perfekcji :P Im większego głupka z siebie robisz tym dzieć ma większą zabawę prawda ? :P
OdpowiedzUsuńPrawda. Okrutna. :P
UsuńA ja tam nawet to lubię :)
UsuńJa po wczorajszym stwierdzam, że nie... 3,5h to zdecydowanie za dużo. Pod samym domem już prawie zasypiaąm ze zmęczenia, a Tymek bawił się w najlepsze :P
Usuńurząd stanu cywilnego w Dabrowie Górnczej....hehehe poznaje po fotelach:)
OdpowiedzUsuńA jeszcze dokładniej to urząd miasta :)
UsuńHihi, na szczescie zazwyczaj jak spiewam (a falszuje niemilosiernie) i tancze kaczuszki (poraz setny) ku uciesze potomstwa, to robie to w domowym zaciszu.
OdpowiedzUsuńWeekend mieliscie intensywny, ze hoho! My mielismy 4 dni a nie udalo nam sie zaliczyc tylu atrakcji! ;)
A Emis sliczne ma te dwie perelki!