A niech to!
Dzieci mają taki radarek w sobie, który daje im znać, kiedy jest najgorszy czas na chorowanie i wtedy własnie postanawiają skumplować się z wirusami, czasem z bakteriami i jazda! Atak uderza bezpośrednio w bezbronną matkę, która już przez natłok obowiązków nie wie jak się nazywa!
Tak więc, skoro już wstępnie wszyscy wiedzą o co chodzi, rozwinę myśl.
Weekend w Warszawie, powrót w niedzielę. Tatę porzucamy w Warszawskim hotelu, od poniedziałku zaczyna szkolenie w związku ze zmianą pracy. Powrót - piątek po 17.
Od późnego niedzielnego popołudnia jesteśmy więc sami.
Poniedziałek. Ja w pracy do 21. Babcia wychodzi z propozycją, która ratuje mi życie. Chłopcy śpią u nich.
Cały dzień i noc bez nich. Rano wstaję i czekam, aż Emil przyjdzie do mojego łóżka. Zderzenie z przykrą rzeczywistością, matko wariatko, dziecka w domu nie ma! ;)
Idę zaprowadzić ich do przedszkola, sama mam do pracy na 11. O 19:20 idę ich odebrać, babcia informuje, że Emil w przedszkolu był rozpalony. No niech to... ;)
No ale patrzę na niego, okaz zdrowia.
Stęskniona na maksa kładę ich spać, licząc po cichutku, że Emil w nocy przyjdzie do mnie. ;)
Północ, tupot małych stópek. Wtulamy się w siebie i zasypiamy. :)
Rano. Zaprowadzamy Tymcia do przedszkola, z Emilem uciekamy na diagnostykę integracji sensorycznej, potem zakupy, drzemka i po Tymcia.
Emil okaz zdrowia.
Odwiedzamy naszych znajomych, chłopcy się bawią. Emil rozdrażniony. Dotykam czoło. Gorący.
Mierzę w domu, 38,6, termometr nie do końca zmierzył temperaturę, bo Emila boli...ucho (^%$@%&*!), więc całego nie mogę włożyć.
Czemu w momencie, kiedy jesteśmy sami, na głowie tyleee spraw, doba za krótka,ręce - sztuk tylko dwie. :)
Więc tak, dzieci mają radarki zamontowane gdzieś w tych małych słodkich główkach. :)
Niech się pierdołka kuruje, bo rodzice w sobotę rano idą walczyć na Runmageddonie! :)
Tak więc, skoro już wstępnie wszyscy wiedzą o co chodzi, rozwinę myśl.
Weekend w Warszawie, powrót w niedzielę. Tatę porzucamy w Warszawskim hotelu, od poniedziałku zaczyna szkolenie w związku ze zmianą pracy. Powrót - piątek po 17.
Od późnego niedzielnego popołudnia jesteśmy więc sami.
Poniedziałek. Ja w pracy do 21. Babcia wychodzi z propozycją, która ratuje mi życie. Chłopcy śpią u nich.
Cały dzień i noc bez nich. Rano wstaję i czekam, aż Emil przyjdzie do mojego łóżka. Zderzenie z przykrą rzeczywistością, matko wariatko, dziecka w domu nie ma! ;)
Idę zaprowadzić ich do przedszkola, sama mam do pracy na 11. O 19:20 idę ich odebrać, babcia informuje, że Emil w przedszkolu był rozpalony. No niech to... ;)
No ale patrzę na niego, okaz zdrowia.
Stęskniona na maksa kładę ich spać, licząc po cichutku, że Emil w nocy przyjdzie do mnie. ;)
Północ, tupot małych stópek. Wtulamy się w siebie i zasypiamy. :)
Rano. Zaprowadzamy Tymcia do przedszkola, z Emilem uciekamy na diagnostykę integracji sensorycznej, potem zakupy, drzemka i po Tymcia.
Emil okaz zdrowia.
Odwiedzamy naszych znajomych, chłopcy się bawią. Emil rozdrażniony. Dotykam czoło. Gorący.
Mierzę w domu, 38,6, termometr nie do końca zmierzył temperaturę, bo Emila boli...ucho (^%$@%&*!), więc całego nie mogę włożyć.
Czemu w momencie, kiedy jesteśmy sami, na głowie tyleee spraw, doba za krótka,ręce - sztuk tylko dwie. :)
Więc tak, dzieci mają radarki zamontowane gdzieś w tych małych słodkich główkach. :)
Niech się pierdołka kuruje, bo rodzice w sobotę rano idą walczyć na Runmageddonie! :)
Zdrówka.
OdpowiedzUsuń