Run Gizmo, run!
5:50, dzwoni budzik.
Na mecie czekali futboliści, którzy troszkę za bardzo wczuli się w rolę, na szczęście udało mi się ich ominąć bez połamanych kości. ;)
Kolejna niesamowita przygoda za nami.
Kolejne medale.
Kolejne świetne pamiątki z biegu.
Do tego nowa, fajna, biegowa ekipa.
"Cimno, zimno, pieprzyć to. Idziemy spać".
No dobra, średni pomysł. Wszystko opłacone, koszulki gotowe, pakiet startowy też, a pozostałe 7 osób czeka na nas.
Po odebraniu pakietu startowego, gdzie słoneczko już fajnie świeciło, zaczęła się udzielać atmosfera. Podekscytowanie ludzi dookoła. I ta świadomość, że znowu to zrobimy. Znowu pobiegniemy w Runmageddonie i znowu będzie bajecznie.
Biegliśmy o 10. Miła odmiana po poprzednim, gdzie musieliśmy na szybko przestawiać godzinę na chyba 13:40. Wtedy to już taka bida. Mało kto już nawet zdjęcia robi.
O tej godzinie załapaliśmy się do internetowego Dziennika Zachodniego (Dziennik zachodni, druga fotka.). Potem selfie:
I parę zdjęć przed startem:
Moi najwięksi motywatorzy:
Rozgrzeweczka:
I nadeszła ta chwila. Gromadzimy się wszyscy z tym tłumem pod startem, w tle leci Thunderstruck, który buduje napięcie. Wystrzał. Ruszamy.
Na początku snopki siana. Przeskok przez kilka rzędów, żeby od razu zamoczyć się po pas w wodzie.
Ledwo ruszyliśmy, a już wyglądaliśmy jak prosiaki. A! Bo ja napisałam w wodzie. To błoto było. Nie woda.
Cała trasa to było błoto. Gęste błocisko.
Węgiel ewentualnie. No dobra, węgla tez dużo.
Wracając do tematu. Niewinny start, uwalenie się jak stado prosiaków i jazda dalej.
Bo potem to już z górki. Znaczy w sumie to pod górkę. Mnóstwo męczących podbiegów, wspinaczek po górkach.
Kilka kilkumetrowych ścianek. Niektóre naprawdę wymagające, bo nawet stojąc na czyichś ramionach, nie dosięgałam do góry. Trzeba było więc kombinować.
Była lina. Przy pomocy ekipy, a potem już silnej woli, udało mi się wdrapać na samą górę. Mam 150cm jakby ktoś pytał. A lina była kilkumetrowa.
Był worek z ziemią, który trzeba było przenieść. Niby nic, gdyby nie trzeba było tego robić w gęstym błocie, gdzie prawie pogubiliśmy buty.
Arturowi wciągnęło nogę i jeszcze złapał go skurcz. To dopiero rozrywka na najwyższym poziomie. ;)
Były opony do przeniesienia. Była tez przeszkoda mentalna. Nazwy filmów po śląsku. Ja miałam King-Konga, masakra. :)
Jak się bawić to się bawić. Wspinanie się i przechodzenie przez wagoniki kolejowe. Czołganie się pod koparką.
Czołganie się pod zasiekami. Ps. mieliśmy czadowe koszulki, więc wiecie, czołganie się tak, żeby czasem nie potargać.:P
Czołganie się pod krzaczorami.
Najlepszy z najlepszych czyli Indiana Jones, skok na linie w otchłań. ;) No dobra, nad wykopaną dziurą. Nawet wody tam nie dali. :(
No i na koniec przeszkody warte wyróżnienia.
Spacer z pieskiem. Bloki betonowe, kilkadziesiąt kilo do ciągnięcia na sznurku. Nie, że prosty odcinek. Pod górkę, z górki, po dziurach, zakręty. M-A-S-A-K-R-A. Dla mnie, a jestem drobna, było to tak ciężkie, że skupiałam się tylko na tym, aby to skończyć. Olałam jakiekolwiek zasady, nie pilnowałam pleców i tak męczyłam się parę dni z bólem kręgosłupa.
Zjeżdżalnia do basenu z błotem. Cóż, no nie działała. Coś się popsuło. Naprawiali, kiedy naprawili, okazało się, że kilka osób przed nami skręciło kostkę, bo za mało wody wlali.
Tak więc, dziękuję, ale zostanę przy wspomnieniach jak zjeżdżałam na tym w Myślenicach, a teraz cała i zdrowa pobiegnę dalej. ;)
Lodowa. Czyli nasze ukochane kontenery z lodem. W Myślenicach były dwa, trzeba było zanurkować w nich. Straszne wspomnienie, ale jakie ekscytujące!
A tutaj był jeden pusty kontener, a w drugim było wody do połowy, obok stali panowie lejący woda z wiader, dodatkowo.
Czyli uboga Lodowa.
Biegniemy dalej. Za lodową - Tesla. Czyli to:
No, taka fajna przeszkoda, która razi Was prądem. Nie to, że lekko pieści. Nie. Mnie najpierw ścięło z lewej nogi, w którą dostałam. Jak się ogarnęłam, dostałam w drugą. Ot, taka zabawa. Było ZAJEBIŚCIE! :D
Na mecie czekali futboliści, którzy troszkę za bardzo wczuli się w rolę, na szczęście udało mi się ich ominąć bez połamanych kości. ;)
Kolejna niesamowita przygoda za nami.
Kolejne medale.
Kolejne świetne pamiątki z biegu.
Do tego nowa, fajna, biegowa ekipa.
Przeszkoda rażąca prądem...?! O matko.
OdpowiedzUsuńGrey przy tych Waszych "małżeńskich rozrywkach" to pikuś :P
Muszę przeczytać, żeby zrozumieć? ;) :D
UsuńAle czad. Wy to jesteście pozytywnie zakręceni :)O
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest :D
Usuńmasakra!!!!! brawooo. podziwiam:)
OdpowiedzUsuńWitam , jakieś rady dla osoby która pierwszy raz będzie miała doczynienia z ta masakra:)) classic Sillesia będę wdzieczna:)0
OdpowiedzUsuńOdważnie, że pierwsze i od razu classic :) my możliwe że będziemy w kwietniu, ale chyba na nocnym :)
UsuńRady? Biegaj i ćwicz ręce. :) Nas przygotowywał crossfit :)
czyli jak już jakiś czas biegam, ćwiczę ze sztangami i na trampolinach i cardio to może nie umre:)0 dzięki, właśnie to , że rekrut jest w nocy to trochę nas odstraszyło:) a jedziemy drużyną 5 kobitek:))
UsuńCo ja moge napisac... Podziwiam i tyle! ;)
OdpowiedzUsuńJAcie! Ale Was podziwiam!!! Pan Poślubiony chciał jechać zobaczyć, a ja jakoś nawet na to nie dałam się namówić i teraz strasznie żałuję...
OdpowiedzUsuńa szkoda, szkoda :D
Usuń